czwartek, 22 sierpnia 2013

"Lato Stiny" Lena Anderson


Lato bezlitośnie zmierza ku końcowi, jednak nie ma co narzekać... Porozpieszczało nas trochę ;) Był to czas wyjazdów, odpoczynku, noclegów poza domem, leniuchowania na plażach, piknikach, ale też pieszych wycieczek, istnej gonitwy, a i stopy było gdzie zamoczyć. Rewelacja! Pięknie dziękujemy za przecudną pogodę, a korzystając z okazji zamieszczamy urywki z rodzinnego czytania na trawie. Trochę szkoda, że aura zrobiła się bardziej jesienna już, ale słoneczko nie daje za wygraną. Pięknie dziś!

Nawiązując do samej książki... Warto, czy nie warto?! - zapytacie. A nawet warto - odpowiem - pomimo paru drobnych uwag... Bo świetnie wydana, bo w twardej oprawie ze sztywniejszymi kartami nie pociągniętymi zbytnio lakierem (ukłon dla wydawnictwa), bo rewelacyjnie akwarelą i pastelami zilustrowana... I co że nowa, a i tak już wszyscy mają, cóż po tym, że reklamowana na prawo i lewo aż bokiem wyłazi ta okładka. Toć to wystarczy zajrzeć na którąkolwiek stronę - chlaśnie was po twarzy odpowiedź, a ilustracja sponiewiera jak trzeba.



Dawno, podkreślam, DAWNO nie widziałam takiej kreski!!! Niby odważna, ale delikatna, urywana momentami pozwala na rozwinięcie żagli i puszczenie wodzy fantazji. Także popyt na nią jak najbardziej uzasadniony! Jeśli moje fotografie nie przekonają Was ostatecznie to luknijcie w necie na inne. Nie da się przejść obok takiej pozycji obojętnie. Skandynawski majstersztyk, a pikanterii dodaje fakt, iż książka stworzona została w 1988 roku! A ja hopla mam na punkcie szwedzkich arcydziełek i starodawnej literatury w nowoczesnych wydaniach ;))) Mnie kupili całkowicie (a raczej to ja ich kupiłam ;P). 


No to my na tej trawce, a Wy gdzie tylko możecie - zasiądźcie wygodnie i lecimy. Oprowadzę Was po świecie pani Anderson. Bo wiedzieć musicie, że każda, powtarzam każda małolata uwielbia czas spędzać z dziadkami. Oj, a dziadunio człek niesamowicie obeznany w świecie i nauczy, pokaże, wyjaśni i zawsze ma dla wnuczki czas! Nie ma to tamto, że zajęty, że czasu mu na coś brak (o naiwności, a gdzie mój czas, ten co przez palce ucieka?!) I wcale, a wcale się Stinie nie dziwimy. Starsza uwielbia przeszukiwać szpargały dziadka, a i on przychylnym okiem na to spogląda, nigdy nie powie, że nie chce się bawić, że czegoś nie wolno, a ciekawych rzeczy potrafi tyyyle, że nie sposób się nudzić nawet w deszczowe i ponure popołudnia. Heh, i cóż się dziwić... Wakacje u dziadka to zawsze przednia zabawa!

Czytając, przeglądając, opowiadając i dopytując na okrągło, panienka poznała tą historię na wylot, a ja razem z nią. Radocha była, bo "przecież ta dziewczynka jak ja ma fajnego dziadka". No nie da się ukryć ;) Stina ma wyjątkowe szczęście, bo całe wakacje spędza z dziadkiem. Wypływa z nim w morze, łowi ryby, rozmawia i śmieje się, słucha radia i wyczekuje prognozy pogody, odwiedza także dziadkowego znajomego o znaczącym imieniu Bujda i słucha zafascynowana jego niestworzonych opowieści. A jakby połączyć to jeszcze z wielkim sztormem i poszukiwaniem skarbów wszelakich to serce dziecięcia z żyłką lekko hazardową zdobyte! Niby zwykła historia, zwykłe wakacje, a sposób opowiedzenia (bezosobowy) sprawia, że jeszcze bardziej stajemy się jej uczestnikami.


Nie da się nie lubić Stiny, jej obsesyjnego wręcz zbieractwa, gdyż każdy najdrobniejszy nawet skarb wyłowiony z morza musi znaleźć się w jej kolekcji ;) oraz pewnych drobnych wyskoków, które dziadek przyjmuje dość lekko, i o które bojów z wnuczką nie toczy. Aczkolwiek wyjaśnia dogmaty i przedstawia życiowe prawdy. Nie da się nie lubić jej dziadka, jest oazą spokoju, morzem bezwzględnej cierpliwości, jego nałogowego słuchania prognozy pogody, czy absolutnego minimum potrzebnego do szczęścia w postaci dwóch filiżanek kawy dziennie i porannego połowu ryb. Nie da się nie lubić Bujdy, który wiele w życiu już przeżył (?), po niejednym morzu pływał i jest nieco ekscentrycznym, ale i przesympatycznym człowiekiem.


"Lato Stiny" to niezwykle ciepła i gorąco przez dzieci witana opowieść. Wszyscy są dla siebie życzliwi, mają swoje pasje, są wyrozumiali, nikt nikomu nie przeszkadza, niczego nie dyktuje. To książka, gdzie człowiek mimo licznych zajęć czuje się szczęśliwy, spełniony, żyje niejako z dnia na dzień, nie przejmując się zbytnio niczym. Istna sielanka, o której każdy marzy. Żyć nie umierać... W małym szarym domku na jednej z wysp archipelagu.

Jest tylko pewna uwaga, sugestia być może. Bo niby wszystko ładnie pięknie, ale tekst zgrzyta. Do bezosobowego narratora idzie się prędzej czy później przyzwyczaić, ale te krótkie zdania, równoważniki zdań, rozjeżdżający się czasem tekst... No może dla dorosłego niewprawionego być nieco kłopotliwy, bo kanciasto się czyta. Ale po paru razach, głębszym wniknięciu da się przeżyć, a po setnym czytaniu śmiga się aż miło. Zatem o co cho?! Ano już wyjaśniam. Tekst służy jak najbardziej budowaniu złożonego klimatu tych wakacji. Ma być spokojnie, nieśpiesznie, właśnie sielankowo. Nic się nie dzieje, wszystko się dopiero rozpoczyna. Przy końcu części pierwszej krótkie formy mają za zadanie budować napięcie, tekst samoistnie przyśpiesza, akcja się rozkręca. Dopiero druga część i historia Bujdy przynosi dłuższe wypowiedzi, wprowadza zamierzony chaos i również powoduje przyspieszenie tempa. Zatem zgrzyta, czy stanowi celowy zabieg, który miał na uwadze wskazanie dynamiki opowieści?! Według mnie ten zabieg jest jak najbardziej na miejscu. Kiedyś właśnie tak się pisało i nikt nie miał o to pretensji. Dziś wszystko jest szybciej, lepiej, bardziej... I dlatego nam może nie odpowiadać, przyzwyczajeni jesteśmy do tej zawrotnej prędkości. 

A teraz drobna sugestia:  jeśli planujecie zakup, zwolnijcie tempo ;) Tą pozycję czyta się naprawdę przyjemnie, dopóki Was nic nie goni, macie czas i chętnie spędzicie go czytając dziecku, choćby do snu.

 To lektura w sam raz na letni wypoczynek u dziadków, na czas chandry, burzy, a zabrana do przyjaciół i odczytana przez dorosłych wywoła na ich twarzach uśmiech i wrażenie niezwykle udanego popołudnia. To taki powrót do niespiesznego dzieciństwa, czasów pozbawionych ogromnej odpowiedzialności za czyjeś losy, sposób na ukojenie i rozjaśnienie myśli ;) 
Osobiście czułam się niesamowicie naładowana pozytywną energią po przedpołudniu spędzonym w doborowym towarzystwie Stiny i dwóch moich cudownych dziewczątek. I Wam również tego życzę. 



"Lato Stiny"
Tekst i ilustracje: Lena Anderson
W przekładzie: Agnieszki Stróżyk
Wyd. Zakamarki
Wydanie pierwsze
Poznań 2013



5 komentarzy:

  1. cudna ta książeczka, moje ogromne pragnienie tego lata:) Muszę w końcu uleć pokusie:)) pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic dodać, nic ująć, po prostu ulec...
      Pozdrawiam równie ciepło ;)

      Usuń
  2. też Stinę kochamy, a jeszcze bardziej Lenę Anderson :) Twoja recenzja - suuuuuuuuper ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ;) Widzę, że odczucia po lekturze mamy podobne :)))

      Usuń
  3. Teraz żałuje, że przy ostatnim składaniu zamówienia w Zakamarkach nie dorzuciłam tej pozycji do listy zakupów....cóż, następnym razem:))

    OdpowiedzUsuń